piątek, 26 grudnia 2014

Szatańska Dziewczyna Część pierwsza.

Biegłam przez ciemny las. Zawsze musiałam się pakować w tarapaty. Mój szybki oddech powodował, że głos załamywał mi się. Nigdy nie pomyślałabym, że zgodzę się na tak głupi i bezmyślny zakład. Moja dumna zawsze była większa niż rozsądek i tym razem też musiałam to udowodnić. " Założę się, że nie wejdziesz do tego lasu " - te słowa przesądziły o wszystkim. Teraz mogę przypłacić to najwyższą ceną. Biegłam dalej. Nie odwracałam się. Wiem jak takie akcje kończą się na filmach i nie chciałam tak skończyć. Usłyszałam trzask łamanej gałęzi, przyspieszyłam. W normalnych warunkach nie byłabym w stanie tak biec, ale dawka adrenaliny jaka obecnie krąży w moim ciele ułatwiała mi to zadanie. Widziałam w oddali granice lasu. Promienie słoneczne przebijały się przez gęste konary drzew. Nie mam pojęcia dlaczego, ale czułam, że jeżeli wybiegnę na słońce będę bezpieczna. Tak też obrałam kierunek, gdzie obecnie promienie słoneczne najbardziej rozjaśniał najbliższy rejon. Nagle zatrzymałam się. Przed sobą ujrzałam nie wielkiej głębokości rów. Musiałam go przeskoczyć. Musiałam się rozbiec. Nie miałam chwili na zastanawianie się. Albo skoczę, ale to coś mnie złapie. Odwróciłam się na moment by ocenić graniczącą odległość jaka powinna starczyć mi na dobry skok. W tej samej chwili poczułam jak coś chwyta mnie mocno za ramie i rzuca na pierwsze lepsze drzewo. Poczułam jak ostra kora drzewa trze moją skórę przez cienką bluzkę. Bolało, przyznaję. Właśnie w tej chwili poczułam prawdziwy strach. Nigdy się niczego nie bałam. A przynajmniej starałam się tego nie robić. Nienawidziłam tego uczucia. Przez błędy przeszłości nienawidziłam siebie w pewnym stopniu. Towarzyszył mi nieodłączny strach przed popełnieniem błędów. 

[...] po raz pierwszy od wielu miesięcy ktoś patrzył na nią nie jak na przedmiot, nie jak na piękną kobietę, lecz w sposób nieuchwytny. Jakby przenikał na wskroś jej duszę, jej strach, jej kruchość, jej niezdolność do walki ze światem, nad którym pozornie dominowała, chodź tak na prawdę niczego o nim nie wiedziała.
Spojrzałam na człowieka, który tak bardzo chce mnie pozbawić życia. Moje oczy wyrażały czysty szok. Nie zauważyłam niczego w czym ta kreatura mogła przypominać nasz pierwowzór. Na pozór widziałam tylko czarną powłokę dymną. Potem mogłam jednak dojrzeć te czerwone krwiste oczy. Widziałam w nich żądzę mordu. Krzyknęłam. Łzy zaczęły lecieć mi z oczu. Nie panowałam nad sobą. Byłam słaba. Nie potrafiłam kontrolować swoich łez. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Kurwa! Dlaczego ja? Gdybym odmówiła, nie wchodziła w ten las. Byłabym teraz w kościele. Spędzałam tam większość swojego życia, ale nie czułam jakiejś specjalnej więzi z wiarą mimo to, że mój staruszek był...egzorcystą. Tak odpędzał złe duchy. Nigdy nie wierzyłam w te brednie, jednak mój tata mawiał zawsze " Wierzyć - to znaczy nie pytać, jak długo mamy iść jeszcze po ciemku " Teraz bardzo chciałabym, żeby tu był. Tato jeżeli mnie słyszysz...proszę uratuj mnie! Krzyczałam w myślach.
Już niedługo znajdziesz się tam gdzie powinnaś się znaleźć...
Spojrzałam przerażona w oczy tego czegoś. Słyszałam to wyraźnie przemówił 
do mnie w myślach. Jego głos brzmiał jak stare, grające, rozstrojone skrzypce. Chciałam odepchnąć go od siebie, jednak on ścisnął mocno moje nadgarstki. Poczułam jak jego ostre szpony przecinają moją skórę. Poczułam nieprzyjemne pieczenie. W tej chwili modliłam się. Może na koniec Pan mi przebaczy. Jednak mają rację. Człowiek w chwilach ostatecznych szuka przebaczenia u Boga. Widziałam jak to coś, nadal nie wiem jak to nazwać zamachuje się, by wymierzyć mi cios. Wstrzymałam oddech. Jedna sekunda, dwie, trzy. Nic. Otworzyłam oczy. Zauważyłam jak ten stwór rozsypuje się przede mną. W blasku promieni słonecznych zauważyłam postać, której powinnam dziękować, uratowała mi w końcu życie. Przed sobą zauważyłam pomocnika mojego ojca. Nie zdążyłam zadać mu jakiegokolwiek pytania, ponieważ ten złapał mnie szybko za nadgarstek. Syknęłam z bólu. W to samo miejsce złapało mnie to coś. Właściwie to co to było?  
Chciałam już zadawać pytania, lecz on uprzedził mnie.
- Nic nie mów. O wszystkim dowiesz się na miejscu. Ja biegnąc za nim dalej kiwnęłam tylko głową. Zastanawiałam się jakim cudem udało mu się go pokonać. Czy to jeden z demonów o których opowiadał mi tata? Czego chciał? Byłam bardzo ciekawa. Nim się obejrzałam stałam już przed bramą kościoła. 
- Nastawcie barierę gwiazdy pięcioramiennej! Nie powinny nam już zagrażać, słońce już góruje na niebie. - mimo chwilowego braku niebezpieczeństwa nasze kroki i tak były szybkie. Weszłam do kaplicy. 
- Gdzie jest staruszek? - zapytałam. 
- Już tu jedzie uczestniczył w ważnym egzorcyzmie, ale po otrzymaniu naszej wiadomości rzucił wszystko i wraca. Będzie za parę godzin. Nie obawiaj się tutaj będziesz bezpieczna.
- Kim są te stwory? Czego chcą? - zadawałam pytania jednak on nie chciał mi na nie odpowiadać. Wszystkiego mam się dowiedzieć od ojca. Mam nadzieję, że szybko wróci. Do tej chwili jednak dostałam zakaz opuszczania kościoła.
Siedziałam na ławce w ogrodzie.Nawet nie wiem ile tutaj już przesiedziałam. Promienie słoneczne tuliły moją twarz, to było takie przyjemne. Jednak wspomnieniami wracałam do chwil...w lesie. Właśnie! Te słowa " Już niedługo znajdziesz się tam gdzie powinnaś się znaleźć... " O co chodziło? Nie mam pojęcia. Do końca wierzyłam, że to tylko zwidy, nie prawda. Ale wiedziałam, że oszukiwać się nie można. Było mi głupio. Nigdy nie wierzyłam tacie. Opowiadał mi o wszystkich jego egzorcyzmach, ale ja nigdy nie brałam ich na poważnie. Teraz wiem, że myliłam się. Spojrzałam przed siebie w oddali zauważyłam te osoby których najmniej się teraz spodziewałam. Może jednak nie chciałam ich widzieć, bo nie wiedziałam czy zaraz nie wyląduje na policji. Zauważyłam jak ta czerwona wiedźma złapała za rękę małą dziewczynkę. Wstałam energicznie. Szłam w ich stronę. Jednak po chwili się zatrzymałam.

"Co by się działo, nie możesz opuszczać terenu kościoła, rozumiesz? Tak, rozumiem" Szlag muszę coś zrobić! Zacisnęłam ręce w pięści. Już nie raz obrywało mi się od taty. Przeżyję i ten raz. Robię to w dobrej wierze, mam nadzieję że zrozumie. Przekroczyłam próg. Ruszyłam w jej stronę. Karin dziewczyna, która uwielbia znęcać się nad słabszymi. Gdy ją widzę mam ochotę ją zabić. Dosłownie i w przenośni.
- Hej czterooka zostaw ją w spokoju! - dziewczynka, która była ciągnięta za włosy oderwała się szybko i podbiegła do mnie chowając się za moim ciałem.
- Czego tutaj szukasz łamago. Jeszcze tutaj łazisz, a nie miałaś być przypadkiem w lesie? - zaśmiała się perfidnie poprawiając swoje okulary. Blask odbitego światła raził mnie niemiłosiernie po oczach. Z Karin znamy się praktycznie od przeczkola. I od przeczkola mam jej dosyć. Zawsze myślała, że jest lepsza od innych, a tak na prawdę nic nie potrafi zrobić. Okej potrafi nałożyć makijaż w trzydzieści sekund, ale to żadne osiągnięcie. Najbardziej jednak gardzę nią za znęcanie się nad słabszymi. Jeszcze chwila a obiecuję, że zedrę jej ten uśmieszek z twarzy. Nim się obejrzałam zaczęło się ściemniać, a ja znalazłam się trochę dalej od Kościoła niż przypuszczałam. Kazałam małej uciekać do domu. Ona tylko kiwnęła głową i ruszyła przed siebie.
- Jeżeli jeszcze raz zobaczę, że znęcasz się nad słabszymi to...
- To co różowa? Myślisz, że możesz mi coś zrobić ty pudrowa laluniu? - spokojnie Sakura wdech i wydech i policz do dziesięciu. Moja wewnętrzna ja była ode mnie sto razy mądrzejsza.
- Zaraz zobaczysz jak to jest oddychać przez złamany nos pokrako. - widziałam jej z lekka przestraszone oczy. Nawet przez te okulary. Ona jest mocna tylko w gadce ja jednak nie tylko gadam. Nie będę stała bezczynnie, kiedy obok dzieje się krzywda, zwłaszcza małemu dziecku. Podeszłam do niej i złapałam ją za kołnierzyk. Myślałam, że to wystarczy by jej lekko pogrozić, jednak ona chwyciła za moje ręce. Nie spodziewałam się tego. W jednej sekundzie na jej twarz wszedł chytry uśmieszek. Byłam zdezorientowana. Spojrzałam w jej oczy, lecz to już nie była ona. To nie były jej oczy. Puściłam ją. 
- I co? Myślisz, że zawsze będziesz górą? Zaraz przywołam cię do porządku ty nędzna dziwko. - To nie była ona! Jej zęby...zaostrzały się. Jej przyjaciółki ewidentnie się bały. Uciekły za najbliższą przecznicę. - Nareszcie odpłacę ci się. A zaraz potem zajmę się tamtą małą dziewczyną. Myślisz, że jej nie znajdę. Doskonale wiem, gdzie się teraz znajduje. - wytrzeszczyłam oczy. A wtedy zrobię z nią to samo co zrobię z Tobą. - zaśmiała się. Ogarnęła mnie wściekłość. Jeszcze nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji. Powinnam się bać, a mnie ogarnia złość. 
- Nie waż się jej tknąć! Jeżeli to zrobisz powyrywam ci nogi z dupy! - poczułam dziwne uczucie. Jakby żar rozdzierał mnie od środka. Złapałam się za głowę. Poczułam jak moje zęby wyostrzają się, zaczęły wyrastać mi pazury. Spojrzałam na swoje ciało ogarniał mnie czerwony...płomień. Jak to jest możliwe? Nie pali mnie. 
- Wiedziałem, że to ty. Nie pomyliłem się. - spojrzałam spanikowana w stronę Karin. Teraz to już nie była ona. 
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Me imię jest nieistotne, jednak jeżeli chcesz je usłyszeć Pani, zwę się Kali i to mi przypadnie zaszczyt wprowadzenia cię w twój prawdziwy świat. - ukłonił się lekko. Jaki świat? O co chodzi? - Te płomienie - wskazał na mnie palcem - są oznaką naszego Pana. Szatana. - co? Jak? Nie mogę uwierzyć, Jakie on mi tu pierdoli farmazony. Chce mi powiedzieć, że mam coś wspólnego z synem Szatana? Nagle usłyszałam czyiś głos, tak teraz wiem jak bardzo dobrze mi znany. Mój tata.
- W imię Boga Jedynego w Trójcy Przenajświętszej w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego uciekajcie złe duchy, z tego miejsca, nie patrzcie, nie słuchajcie, nie czcijcie, Albowiem Ja odsyłam was w otchłanie czeluści piekła. Amen. - widziałam jak ciało Karin opuszczają złe moce. Demon próbował się bronić, jednak nic z tego. Moc była zbyt duża. Kali opuścił ciało Karin.
- Sakura chodź! - nic nie powiedziałam tylko biegłam za nim. - Teraz jest za późno ja ukrywanie się. Musimy znaleźć się w kaplicy. Przyjdą po ciebie następni. 
Nie rozumiałam. Kim ja jestem? Dlaczego w jednej sekundzie moje życie zmieniło bieg o sto osiemdziesiąt stopni?
Kim jestem?
Kim jestem,
bez mojego świadectwa, dobrych ocen,
egzaminów.
Kim jestem,
gdy zdejmę modne ciuchy i zarzucę
nadzieję na ramiona.
Kim jestem,
siostrą, córką, przyjacielem
Kim jestem, 
w oczach tych, którzy co dzień
przechodzą obok mnie na ulicy.

Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Biegłam jak oszołomiona. Widziałam jak mój staruszek użera się z tymi zjawami, Był w moich oczach nie tylko ojcem, ale i przyjacielem. Mogłam powierzyć mu wszystko. Przed oczami stanął mi obraz moich ósmych urodzin.
- Dalej mała pokaż co potrafisz! Tata dzielnie dopingował mnie w zdmuchiwaniu coraz większej ilości świeczek. Tort był czekoladowy. Mój ulubiony. Wzięłam głęboki oddech. Ogień zniknął ze świeczek, jednak po sekundzie znowu się pojawił. To było najdziwniejsze zjawisko w moim życiu, nie licząc dnia dzisiejszego. Pytałam o co chodzi. Widziałam wzrok moich przyjaciół. Strach, zdziwienie. Spojrzałam niepewnie na tatę. Jednak w jego oczach nie ujrzałam tego co u pozostałych. Widziałam jak zawsze ciepło i radość. 
- Tatusiu co się właściwie stało? 
- Kochanie Bóg chciał, abyś przeżyła tą piękną chwilę jeszcze raz. - uwierzyłam mu wtedy.
Teraz jednak wiedziałam, że nie powiedział mi prawdy. Znajdowałam się tuż przed kościołem. Tata nie pozwalał mi zwolnić. Wbiegliśmy do środka a tam wszyscy byli przygotowani do walki. Tata stanął przed ołtarzem. Zaczął przemawiać w języku którego nie potrafiłam zrozumieć. Nagle ołtarz zaczął się przesuwać, a tata gestem ręki kazał mi wejść do środka. Prowadziły nas betonowe schody. Wiedziałam, że mamy mało czasu. W końcu. Zatrzymaliśmy się. Świece oświetlały mały ołtarzyk. Na środku leżał pewien przedmiot. Tata odwrócił się do mnie.
- Mamy mało czasu. Posłuchaj mnie. - chwycił mnie za ramiona. - Przyjdą po ciebie następni. Tak bardzo starałem się zapewnić ci normalne życie, ale teraz wszystko stracone.
- Tato wytłumacz mi o co chodzi.
- Nie jestem twoim prawdziwym ojcem, jest nim szatan...

Od Autorki: Wiem długo mnie nie było, ale szczerze mówiąc nie chciało mi się nic napisać. Wiem zaniedbałam was koteczki, ale też musicie zrozumieć, że jeżeli pisarz nie ma weny to nie napisze nic sensownego. Do tego potrzeba czasu. Na razie wpadłam na taki pomysł. To część pierwsza. Nigdy nie chciałam, żadnej jednopartówki pisać na części, ale ta jednak byłaby taka długa, że nie dałoby się jej przeczytać na raz. Mam nadzieję, że podsyciłam ciekawość :x Do następnego razu Misie! <3



LAYOUT BY OKEYLA